We Wrocławiu właśnie szykują się
dwie Manify. Czy raczej Manifa i Antymanifa. Jak zwał tak zwał, w
każdym razie jedna, organizowana przez feministki ma nagłośnić
problemy socjalne kobiet, a druga organizowana przez prawicowe
aktywistki ma wyrazić sprzeciw wobec aborcji, antykoncepcji i
edukacji seksualnej.
Mimo, że feminizm jako postawa pomału
zaczyna poruszać kwestie dotyczące większości kobiet w Polsce –
tj. brak żłobków, problemy na rynku pracy, problemy mieszkaniowe,
to wciąż nie tworzy ciekawej oferty dla kobiet, chcących być i
aktywistkami i matkami.
Gdy młoda kobieta zachodzi w ciąże
nagle okazuje się, ze ta antykoncepcja to super, ale jednak dziecko
musi mieć rodzeństwo, bo samemu być jest źle, edukacji seksualnej
jest jednak za dużo, a lęk separacyjny pojawia się jeszcze przed
narodzeniem i to wcale nie u dziecka ale u matki. Wegetarianizm
ekstra, ale w przedszkolu i tak nie przejdzie, wszystko okazuje się
nagle strasznie drogie i strasznie szybko się zużywa. Do pracy się
nie chodzi (jeśli ma się szczęście i macierzyńskie) albo się
chodzi, ale tylko na parę godzin, mimo że wcale się nie chce. W
życiu zaczyna brakować miejsca na dyskusje, lektury inne niż
bajki, filmy inne niż Świnka Pepa,ale ta zagraniczna, nie
ocenzurowana, spotkania, koncerty. O organizowaniu czegokolwiek już
nie wspomnę. To nie jest sytuacja chwilowa, bo przecież „dzieci
tak szybko rosną”. To jest sytuacja co najmniej kilkuletnia. Jest
to sytuacja, która spotka prawie wszystkie, a w każdym razie
większość kobiet w ruchu, które wtedy z niego odejdą. Nie
odejdą, a staną się niewidoczne. Czy polski feminizm ma im coś do
zaoferowania? Nie wiele. Jak przyjść na spotkanie jeżeli dziecko
się nudzi, płacze, przeszkadza innym, inni się irytują, nie
słyszą co mówią, rozprasza ich to. Jak iść na skłot skoro tam
ciemno, zimno, nie ma gdzie dziecka przewinąć, wszyscy wokoło
przeklinają, piją, a schody są zbyt strome dla małych stópek.
Czy wreszcie poważniejsze problemy, wychowawcze. Jak rozmawiać z
dzieckiem o tolerancji, śmierci, wegetarianiźmie? U kogo szukać
rady? U innych rodziców oczywiście. U swojej mamy, u sąsiadki, u
koleżanek z przedszkola. Tych kobiet, które były w podobnych
sytuacjach i z nimi sobie poradziły, mimo że nie miały w głowie
idei społeczeństwa równego, nie hierarchicznego, wolnego. Sylwia
Chutnik pisze: „To
bolesne. W takich sytuacjach siostrzeństwo staje się odległym
marzeniem. Koleżanki w walce o sprawiedliwy świat potrafią
powiedzieć ci ‘sama tego chciałaś’. Sama sobie chciałaś
rodzic, to się teraz męcz. Stajesz się Matką Polką Aktywistką.
Zaciskasz zęby i próbujesz dać z siebie wszystko- nie zawalić
pikiety, napisać piąty tekst na ulotkę i odebrać plakaty z
drukarni. Poświęcasz się. Nie skarżysz się. Nadal masz rozmazany
tusz. Jesteś dzielna, bo tak cię wytresowali. Udowadniasz sobie i
reszcie, że jesteś nadal rewolucyjną dziewczyną z plecakiem
pełnym biuletynów i zinów. Czasem dostaniesz nagrodę- któraś
koleżanka powie ci, że sobie radzisz mimo TEGO. Olimpiada specjalna
dla feministek z dzieckiem w tle.”
Jest to problem coraz bardziej
zauważalny. Brak samoorganizacji i pomocy kobietom opiekującym się
dziećmi. Zamiast mówić im, że mają być supergirrrl: zarabiać
pieniądze, być niezależnymi, spełniać się, opiekować dziećmi,
gotować eko, wege, slow food i jeszcze być na bieżąco w sprawie
ustawy antyaborcyjnej, lepiej zastanówmy się co zrobić, by też
mieć udział w wychowywaniu. Ruch, który nie chce zauważać swoich
najmłodszych zwolenników (a każde dziecko chce żyć w świecie
gdzie samo może o sobie decydować – to właśnie uważa za
dorosłość) wygasa z dnia na dzień.
Może warto przemyśleć organizację
wspólnej opieki nad dziećmi, zainteresować się krytyką edukacji,
edukacją alternatywną, przyjrzeć się baczniej temu co ma do
zaoferowania kultura dla dzieci, bo takowej kultury alternatywnej
jest naprawdę niewiele. I nie chodzi tutaj o indoktrynację ale o
stworzenie jakiejkolwiek alternatywy wobec głównego nurtu
skierowanego do matek z dziećmi, na którym wiele firm zbija kokosy.
Mamy sale zabaw dla dzieci w
hipermarketach, warsztaty w muzeach, w bankach są stoliki dla
najmłodszych z kolorowankami, w kawiarniach są place zabaw i
animatorzy. Feminizm pozostał daleko w tyle, pozostawiając matki
samym sobie, a walcząc na każdym kroku o prawo do aborcji.
Trudno traktować anarchistyczne
macierzyństwo jako odrębny ruch, gdyż przeplatają się w nim
prawa pracownicze, lokatorskie i wszelkie inne. Nie należy jednak o
nim zapominać, pozostawiając pole radykalnym odłamom prawicowym,
które właściwie jako jedyne podkreślają wartość rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz