O
tym jak trudne zadanie w kwestii odkrywania uczniowskich talentów
stoi przed nauczycielem wie prawie każdy z Czytelników. Wpływanie na świadomość i
postępowanie uczniów to tylko jedne z elementów codziennej pracy w
zawodzie, którego zadaniem docelowym jest kształcenie.
Słowo kształcenie spopularyzowało się jako
synonim nauczania, ale jego pierwotny zakres znaczeniowy jest
szerszy. "Nadawanie kształtu materiałowi ręką
artysty" jest bliższe niemieckiemu
bildungsgeschichte – czyli odpowiednikowi
polskiego kształcenia. Te niuanse, choć pozornie bez znaczenia,
maja jednak ogromny wpływ jeżeli spoglądamy na proces ten w
kontekście poszukiwania talentów.
W
każdej epoce dąży się pewnego zasadniczego typu
wychowania, który jest rezultatem życia zbiorowego. Z kart historii
znamy metody zarówno ludzi starożytnych jak i teorie pedagogiczne
nie tak odległe od naszych czasów. Wiemy jak o uczniów dbali –
lub nie dbali jeżeli spojrzymy z pozycji biedoty lub kobiet –
średniowieczni Mistrzowie oraz jak wyglądało wychowanie w dobie
Oświecenia. Doceniamy starania przodków i minionych generacji,
wiedząc, że systemu pedagogicznego nie można oderwać od
przeszłości. Nie możemy go wymyślić na nowo, jest on bowiem
zbiorem doświadczeń umysłowych całego społeczeństwa. Zastanówmy
się, więc w związku z tym jaki typ występuje współcześnie i
czy możemy już mówić o wychowywaniu jako formie odkrywania
talentów?
Talent
to słowo wytrych, które wiele mówi o kondycji dzisiejszych ludzi.
Każdy może wziąć udział w castingu i spróbować swoich szans w
jednym z telewizyjnych programów. Tam wspólnie z publicznością i
ekipą pseudo-fachowców możemy odkrywać swoje uzdolnienia, a
następnie wykorzystać je w świecie show biznesu aby osiągnąć
sukces. Sformułowanie "mam talent" przekształciło
się z nazwy takiego programu w magiczną mantrę powtarzaną do
znudzenia lub do czasu spełnienia marzeń. Jest to pułapka, w którą
dali się złapać zarówno młodsi jak i starsi Polacy. Zadbajmy o
to, by Szkoła - jako instytucja - nie wpadła w nią i nie stała
się kolejnym miejscem, gdzie zamiast kształcić – będziemy mieli
do czynienia z jeszcze jednym konkursem (gdzie zamiast punktów jury
są stopnie i oceny z zachowania).
Nie
ma nic złego w powtarzaniu uczniom, że każdy z nich ma jakiś
talent. Absolutnie nie chodzi mi o to, aby podcinać skrzydła
i degradować możliwości podopiecznych1.
Zwracam tylko uwagę, że za sprawą podejścia prezentowanego przez
wspomniane wcześniej programy dochodzi do dewaluacji talentów.
Najważniejsze są te, które pozwalają odnieść komercyjny sukces.
Inne - te mniej spektakularne - przepadają na zawsze. Gubią się
podczas poszukiwań talentów właściwych, wartościowych
społecznie.
Antoni Czechow, ceniony powszechnie za swój dorobek pisarski,
twierdził, że Niezadowolenie
jest jedną z zasadniczych cech każdego prawdziwego talentu.
Zastanawia mnie, czy niezadowolenie musi koniecznie wystąpić u
samego utalentowanego, czy wystarczy, kiedy pojawi się w jego
otoczeniu - u osób oceniających, bądź będących ofiarami.
W toku dziejów wykształciło się postrzeganie uzdolnień jako
czynności przydatnej kulturowo. Ale czy słusznie? Są bowiem
talenty, którymi wprawiamy w zakłopotanie lub zażenowanie innych.
Możemy przecież mówić o ofiarach, jeśli mamy do czynienia na
przykład z wybitnym gadułą. Wszyscy go akceptują, ale na dłuższą
metę... Istnieją również inne rodzaje tego typu niedocenianych i
niechcianych aktywności. U mnie już w dzieciństwie wykryto
osobliwą tendencję – wylewam każdą ciecz, która znajdzie się
w pobliżu. Niezadowolenie
to i tak słabe
słowo, gdybym chciała nazwać nim uczucia rodziców w związku z tą
cechą. Są osobnicy i osobniczki, które odznaczają się od innych
darem do gubienia rękawiczek lub wybijania szyb. Są i tacy, którzy
szybko trwonią pieniądze. Niezależnie od ich ilości. Albo
jednostki zawsze i wszędzie spóźnione... Spectrum takich talentów
jest szerokie i z pewnością każdy czytelnik u siebie znalazłby
choć jeden. Przez innych nielubiany, ale w gruncie rzeczy nasz – a
więc własny i lepszy niż żaden.
W
języku czeskim słowo
bezcenný
oznacza coś bez wartości.
Chociaż nigdy nie miałam styczności z językiem naszych
południowych sąsiadów, to w początkowych etapach edukacji często
popełniałam błąd i naszą bezcenność
rozumiałam – ku
zgrozie „naszej pani” – właśnie tak jak Czesi. Dziś, choć
wiem już jak należy poprawnie posługiwać się tym słowem,
postanowiłam zatrzymać się przy tym pierwszym dla mnie rozumieniu
słowa i zachęcić czytelników do spojrzenia z nieco innej
perspektywy na talenty w powszechnej opinii uznawane za
bezwartościowe. To co cenne z perspektywy rodzica czy nauczyciela
dla ucznia może nie mieć wcale sensu. Po co komu talent
matematyczny jeśli nie potrafi pluć do celu i przez to nie może
wziąć udziału w szkolnych rozgrywkach w tej dyscyplinie...
Oczywiście
istnieje różnica między
zdolnościami a uzdolnieniami. Oba pojęcia są trudne do
zdefiniowania. W swoim zakresie znaczeniowym odwołują się do
wiedzy z psychologii, pedagogiki . Zakłada się hierarchię, w
której najniżej znajdują się zdolności. Ponad nimi są
uzdolnienia i talenty, a na samej górze stoi geniusz. Za ludzi
genialnych zwykło uważać się tych, których dzieło w ostatecznym
rozrachunku okazało się przełomowe dla rozwoju cywilizacji.
Poradniki
dla rodziców i nauczycieli pełne
są rad jak postępować z dzieckiem z uzdolnieniami
specjalistycznymi, aby nie zmarnować drzemiących w młodszych
pokoleniach talentów. Zakłada się, że talentowi towarzyszą inne
elementy. Do najistotniejszych należą między innymi: wysoki iloraz
inteligencji, uzdolnienia twórcze, specyficzna struktura osobowości,
zaangażowanie, czyli aktywność własna oraz środowisko społeczne
sprzyjające rozwojowi. W tym miejscu dla kontrastu przywołać warto
nazwiska kilku osób, które choć obdarzone niezwykłym talentem,
nie spełniały wyżej wymienionych kryteriów.
Pierwszy
na tej roboczej liście niech
będzie Christy Brown, malarz i poeta, autor powieści
autobiograficznej Moja
lewa stopa, na
podstawie której powstał nagrodzony kilkoma Oscarami film o tym
samym tytule. Obok niego umieściłabym Nikifora Krynickiego, o
którym też powstał ciekawy film w reżyserii Krauzego. Z pamiętną
rolą Krystyny Feldman w roli naiwnego artysty. Przywołać też
można kilku znanych Sawantów, których iloraz inteligencji wacha
się od 40 do 70 jednostek. Niestety nie o każdym z nich powstał
film biograficzny.
Mamy wśród nich malarzy: Gottfrieda Minda. Zwanego Rafaelem od
kotów, którego twórczość uwielbiał sam Jerzy XIV i Richarda
Wawro. Są także muzycy: Ślepy Tom oraz Leslie Lemke. Rzeźbiarze
tacy jak Alonzo Clemons i matematycy na miarę filmowego Rain
Mana, czyli Kim
Peeka. Listę tą można
by oczywiście rozszerzyć, ale wydaje mi się, że nie ma potrzeby,
bo za jej sprawą pragnę tylko zwrócić uwagę czytelników na fakt
nadużywania we współczesnej kulturze słowa talent
i kładzenia czasem zbyt dużego nacisku na sukces, który mogą
osiągnąć tylko „przydatnie” utalentowani. Uważam, że
warto czulszym okiem spojrzeć na wszystkie przejawy nieprzeciętnych
właściwości jakie przejawiamy my sami i nasi podopieczni.
A.B.
A.B.
1
Skoro jesteśmy już przy skrzydłach - polecam czytelnikom
zapoznanie się ze spektaklem "Bleeee...."
według tekstu Maliny Prześlugi, który prezentowany jest pod
patronatem Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz